|
www.84psp.fora.pl Oficjalne forum Stowarzyszenia GRH 84 Pułku Strzelców Poleskich
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Poltan
Dołączył: 02 Lut 2011
Posty: 717
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 22:22, 30 Sty 2014 Temat postu: Wypad nocny na Siomki |
|
|
Mówiliśmy o wypadach nocnych w Kamieńsku i Górach Borowskich więc należałoby wspomnieć o Siomkach i zastanowić się czy nie włożyć tego epizodu między legendy. W zasadzie najwięcej pisze o tym Witowiecki, a wspomnienia jego nie należą do wybitnie obiektywnych. Zdecydujcie sami.
Wypad nocny przeprowadzony w nocy z 4 na 5 września siłami 120 ochotników z 7 kompanii 86 pp por. Kosmalskiego (to przecież znaczna część kompanii). W celu wykonania akcji utworzone zostały dwie grupy szturmowe. Jedna, w sile 50 strzelców, podążając drogą okrężną, miała uderzyć na pancerny oddział rozpoznawczy, znajdujący się na skraju lasu około 2 km od Kolonii Siomki. Grupa druga, w liczbie 70 żołnierzy, zaatakować miała Kolonię Siomki, w której ulokowała się piechota niemiecka w sile około kompanii ubezpieczonej bronią maszynową. Walkę rozpocząć miała podążająca nieco dalej grupa pierwsza. Aby zabezpieczyć akcję przed przedwczesnym wykryciem, grupę uderzającą na Kolonie Siomki rozbito na dwa mniejsze pododdziały . Jak wspominał T. Witowiecki, uczestnik wypadu:
[…] Proszę wybrać na ochotnika z plutonu kilkunastu morowych chłopaków. Granaty do chlebaków, bagnet na broń i ruszamy. Tylko zachować ciszę. Żadnego ruchu, bo cała akcja się nie uda. Najlepiej przemykać się po kilku na miejsce zbiórki [...] Cała grupa wypadowa składa się ze stu dwudziestu żołnierzy, mimo daleko liczniejszych zgłoszeń. Trzeba wielu słów perswazji, a nawet kategorycznych rozkazów, by cały batalion nie zerwał się do akcji. Zadanie jest dość skomplikowane, bo według rozpoznania nieprzyjaciel zatrzymał się na noc w dwóch sąsiadujących ze sobą miejscowościach. Na południe od Piotrkowa tuż przy głównym trakcie leży wieś Siomki, a za nią w niewielkiej odległości kolonia o tej samej nazwie. W tej kolonii ulokowała się nieprzyjacielska piechota w sile około kompanii, zaopatrzona w broń maszynową, a nawet lekkie działka. Dalej za kolonią, na skraju lasu, w odległości dwóch kilometrów od placówki piechoty, znajduje się broń pancerna mająca ubezpieczenia od wschodu i północy. Należy przypuszczać, że są to jakieś straże wysunięte przez nieprzyjaciela zgrupowanego w Rozprzy. Trzeba przeto tak pokierować akcją, bu oddziału niemieckie podczas walki nie mogły się ani wspierać ani też połączyć. W tym celu oddział wypadowy podzielono na dwie grupy. Jedna składająca się z pięćdziesięciu strzelców ma drogą okrężną zajść od strony zachodniej i zaskoczyć z lasu broń pancerną, druga w liczbie siedemdziesięciu żołnierzy przystąpi do natarcia na Siomki dopiero po usłyszeniu odgłosów walki pod lasem. Należy więc zachować wszelkie środki ostrożności, by uderzyć znienacka i całą akcję przeprowadzić bardzo szybko z uwagi na możliwość wsparcia z Rozprzy, gdzie znajduje się jakaś silna jednostka nieprzyjacielska. Dowódca drugiej grupy, do której zostałem przydzielony wraz z moimi chłopcami, wzywa mnie do siebie, po czym wyprowadza kilkadziesiąt kroków przed nasze stanowiska i wskazuje mrugające ogniki palących się domostw, raz jeszcze określa przypuszczalne położenie nieprzyjaciela.
- Wydaje się jednak, panie kolego - mówi nie spuszczając oka z rosnącego kręgu purpurowej łuny, która niczym zorza coraz wyraźniej oświetla dalekie przedpole - że przy takiej iluminacji trudno nam się będzie przedostać otwartymi polami z tak dużym oddziałem. Poza tym, nie mając dokładnego rozeznania co do siły nieprzyjacielskiej piechoty, wydaje się słuszne, byśmy razem we dwa ognie wzięli nieprzyjaciela ...
- Więc pan chce podzielić naszą grupę – pytam zaskoczony niespodziewaną decyzją porucznika, która mnie niepokoi z uwagi na to, że prawdopodobnie przypadnie mi w udziale oddzielne dowodzenie w nocy i to w nieznanym terenie. Przecież taki podział jest ryzykowny choćby ze względu na współdziałanie...
– Nie ma pan racji – przerywa mi niecierpliwie – tylko w małych grupach możemy się tam niepostrzeżenie przedostać, by na miejscu wykonać zadanie. Dlatego też ja zabiorę trzydziestu strzelców, a pan czterdziestu i różnymi drogami podejdziemy do Siomek. Ja trzymając się traktu wykonam natarcie od zachodu, pan zaś musi się przemykać środkiem między traktem a torem kolejowym i uderzyć od strony wschodniej. Ponieważ łączność między naszymi oddziałami będzie niemożliwa, musimy działać na własną rękę aż do chwili wspólnego ataku.
- No ale jak się zorientuje, czy pan jest już gotowy do uderzenia?
- Sygnał do rozpoczęcia akcji mamy jednakowy: będą to odgłosy walki pierwszej grupy pod lasem, więc kto z nas pierwszy dojdzie do Siomek, na to hasło bezzwłocznie uderzy na nieprzyjaciela, licząc oczywiście na szybkie wsparcie drugiego. A teraz sprawa najważniejsza. Rozpoczęcie akcji jest wyznaczone na godzinę dwudziestą trzecią. - Spoglądam na fosforyzująca tarczę zegarka - Mamy godzinę dwudziestą pierwszą czterdzieści, musimy więc się śpieszyć, by zdążyć na miejsce. Oddział wyznaczony do walki z grupą pancerną wymaszerował już przed kwadransem, ponieważ ma najdłuższą drogę. czy wszystko jasne panie podchorąży?
- Tak jest.
Porucznik rusza ze swoją grupą. Cicho jak cienie znikają w ciemnościach. Mimo wytężonego słuchu nie mogę dosłyszeć najmniejszego szczęku ani kroków skradającego się oddziału. Na trawie leży moja grupa przygotowana do marszu. Miejscowość Siomki znajduje się przed nami w odległości czterech kilometrów, ale trzeba przejść zupełnie otwartą przestrzeń, co wydaje mi się dość ryzykowne. Na szczęście pożary powoli dogasają i przedpole ogarnia coraz głębsza ciemność.
- Byle się tylko nie skapowali, bo by nam dali bobu, niech ręka boska broni - mówi mi do ucha Cegiełko, któremu wydaję ostatnie rozkazy.
- Jak podejdziemy trzydzieści kroków do osiedla, co powinno się udać, walić dwa granaty i skok ile sił w nogach na nieprzyjaciela. Ja pierwszy rzucę granatem, na to hasło dopiero oddział przystąpi do akcji. Pamiętajcie, żeby wcześniej nie było jakich wyskoków, bo wszystko popsujemy.
- panie podchorąży, czas maszerować - Podchodzi do nas porucznik Kosmalski - po zniszczeniu placówki natychmiast wracać. Acha, w nocy zmieniamy stanowiska na bliższe Piotrkowa. No trzymajcie się.
Podrywam oddział i jednym skokiem przebiegamy na drugą stronę szosy. chcę bowiem zgodnie z rozkazem, podjeść do nieprzyjaciela od strony wschodniej, manewrując między stosunkowo dość dużymi osiedlami, które dadzą osłonę i ułatwią całą operację. Poza tym w wypadku dojścia na miejsce obydwu grup nieprzyjaciel siłą faktu dostanie się jak w cęgi bez możliwości wycofania.
Kierujemy się więc na osiedle Glina, którego domostwa czernieją przed nami. W Glinie napotykamy nasze patrole, które co prawda nic konkretnego nie wiedzą o nieprzyjacielu, niemniej radzą ominąć Krzyżanów, który połączony szosą z miejscowością Siomki może być kontrolowany przez wysunięte ubezpieczenia niemieckie. Robimy więc odskok znowu na wschód i przekraczamy tor kolejowy. Zdaję sobie sprawę, że nadkładamy dużo drogi, ale zapuszczanie się do osiedla wydaje mi się zbyt niebezpieczne. Idziemu otwartym polem, mając po prawej tor kolejowy. Nogi przesuwają się z denerwującym szelestem po wysokiej trawie skąpanej obficie rosą. Wokół cisza. "Oby tylko zajść w porę i nie zabłądzić". Czuję, że serce wali mi jak młotem.
ominięcie Krzyżanowa, obok którego zamierzałem pierwotnie podkraść się do nieprzyjaciela, znacznie mnie zdezorientowało. Wprawdzie napotkana placówka 6 kompanii informowała o jakiś laskach znajdujących się przy torze, skąd prosto na wschód prowadzi droga do Siomek, ale mogli się przecież mylić...
Pofałdowany teren powiększa jeszcze mój niepokój. Zza każdego pagórka, za którym znika wysunięty patrol, oczekuję nagłego zaskoczenia. Każdy trzask zdeptanej gałęzi przez maszerujących powoduje wzdrygnięcie i niemal ból fizyczny. A jak wejdziemy w sam środek jakieś potężnej grupy nieprzyjacielskiej, lub nie zdążymy na czas, błądząc po tych wertepach i porucznik ze swoim oddziałem dostanie się we dwa ognie? Pot kroplisty występuje mi na skronie. A może lepiej zawrócić i jednak przez Krzyżanów szukać przejścia? Tor jest na pewno strzeżony i czy prędzej czy później natkniemy się na jakiś patrol niemiecki, a wtedy koniec... A może lepiej w ogóle odejść od toru? Tu reflektuje się nagle, że jeśli odejdę od toru, to zgubię kierunek no i kto wie czy nie ten przeklęty zagajnik, który ma być dalszym wskaźnikiem drogi do Siomek. Trzeba jednak coś zdecydować. Już mam zatrzymać oddział, gdy nagle tuż przy torze rozlega się stłumione "stój" naszego bocznego ubezpieczenia. Jednym skokiem jestem przy nich. Na wąskiej drożynie przecinającej tor cywile. Kobieta z dzieckiem na ręku i mężczyzna z tobołem pościeli przytroczonym do roweru.
- Wy skąd?
- Z Ignacewa uciekamy. Chcieliśmy się dostać do Piotrkowa...
- A gdzie Niemcy?
- Wszędzie panie. W Rozprzy i w Kisielach. Boże zmiłuj się nad nami. Dom spalony, zięć w wojsku a ja ze starym i z wnuczkiem siedzieliśmy przy chorej córce...
- Cicho! - Chwytam kobietę za ramię. - Pójdziecie wzdłuż toru. Niedaleko są nasi, to wam powiedzą dokąd możecie się kierować, bo do Piotrkowa nie wolno. a gdzie są Siomki - pytam starego.
- A tam za torem.
- Gdzie?
Stary kładzie rower na ziemi i prowadzi mnie polną drożyną. Przed nami w odległości dwustu metrów majaczą jakieś zabudowania.
- Czy to sa te Siomki?
- Nie panie, to Piaski, ale za nimi, o tam gdzie się pali, to właśnie Siomki.
Patrzę zachłannie na purpurową plamę znajdująca się jednak w dość znacznej odległości. Przed nią jest pewnie ta kolonia a w niej nieprzyjaciel. Ale trzeba ominąć Piaski i przemykać się terenem już na pewno strzeżonym. Czuję jak każdy nerw drga we mnie z podniecenia.
- Teraz uciekajcie i to szybko. Wzdłuż toru, bo bój tu będzie [...]
Przekraczamy tor, a następnie bardzo ostrożnie posuwamy się obok Piasków, które przy polnej drodze tworzą małą, składającą się z kilkunastu domów kolonię. Z osiedla dolatuje przeciągłe wycie psa, które w martwej ciszy wywołuje ciarki na plecach. Po lewej stronie droga biegnąca w prostej linii do Siomek.
Mijamy Piaski i idziemy znowu polami a raczej piaszczystymi nieużytkami, Przed nami coraz wyraźniej widoczne dogorywające Siomki. Domy położone na wzniesieniu mrugają upiorną czerwienią jak magiczna latarnia. Nagle przecina nam drogę jakiś trakt. Jednym skokiem przebiegamy na drugą stronę i wpadamy w dolinkę zarosłą wysoka trawą o podmokłym, bagnistym podłożu. Tu i ówdzie gęste kłęby krzaków jak czarne czapy zasłaniają wgląd na bliższe przedpole. Wydaje się, że kolonia Siomki musi być już bardzo blisko. Daję rozkaz "padnij". Ustawiam oddział na stanowiskach w dwa zagięte półkola pod dowództwem Cegiełki. Sam zaś z największą ostrożnością czołgam się naprzód. Nagle krzaki się kończą i w odległości może dwustu metrów majaczą zabudowania kolonii. W ciszy nocnej wyraźnie dolatują głosy. od czasu do czasu błyskają wśród zabudowań żółte światełka latarek elektrycznych. Tuż przez nami słychać pomruk motoru i drogą na południe powoli posuwa się ciężarówka, a za nią, wnioskując po krótkim żegoczącym warkocie, motocyklista. To pewnie łączność między tymi dwoma grupami. Odwracam głowę w kierunku skąd dochodzi coraz słabszy, lecz w żaden sposób w nieprzeniknionych ciemnościach nie mogę rozpoznać lasu, przy którym ma się znajdować owa grupa pancerna. Trzeba więc zaczekać na sygnał, a tymczasem dla skrócenia skoku w natarciu, podciągam oddział jak najbliżej kolonii. Posyłam gońca z rozkazami do Cegiełki, sam zaś nadal obserwuję przedpole [...]
Chcę jeszcze dać instrukcje dotyczące odwrotu, gdy nagle po lewej stronie wytryska błysk i prawie równocześnie rozdziera ciszę potężny huk a za nim nawałnica eksplozji i ognistych błyskawic. Żołnierze zrywają się, lecz zatrzymuję ich na miejscu. Trzeba zupełnie odwrócić uwagę piechoty, na którą mamy uderzyć, aby atak był skuteczny. Istotnie w kolonii na odgłos pobliskiej walki ruch a może panika. Słychać krzyki, nawoływania i warkot zapuszczonych motorów. Patrzę w stronę walczącego naszego oddziału. Słupy ognia strzelają w górę. To pewnie zapalone nieprzyjacielskie zbiorniki z benzyną. Ogień karabinowy coraz gęstszy i echa wrzawy, odbijające się od lasu, potęgują się z każdą chwilą. Wstaję z miejsca i wyciągam granaty z chlebaka. […]
- Naprzód chłopcy! Walić za naszych braci porżniętych w Rozprzy - Wypadam biegiem z krzaków, za mną w dość gęstym roju pędzi ile sił w nogach mój oddział. Jeszcze sześćdziesiąt metrów. Jeszcze czterdzieści […] Odbezpieczam granat i całą siłą zamachu rzucam go przed zabudowania. Równocześnie i żołnierze rąbią swoją porcje, bo olbrzymi huk, któremu towarzyszy potworny słup ognia rozwiał ziemię. Krzyk a raczej jakieś wycie rozdziera powietrze. Przeskakujemy przez rozwalone od wybuchów stanowiska karabinów maszynowych i dopadamy pierwszych chałup. Chłopcy, drugi granat – ryczę na całe gardło. […] Niemcy w popłochu szukają schronienia między domami i na podwórkach. […] Jakiś niemiecki oficer w rozpiętej bluzie usiłuje wstrzymać uciekających. Krzyczy i macha rękami na rozproszone oddziały. Niektórzy zatrzymują się przy nim, przywołując innych. Wkrótce tworzą między jakimś ogrodem a palącą się stodołą coś jakby punkt oporu, bo nagle zza płotu kilka karabinów maszynowych pluje w naszą stronę aż fontanny piasku wytryskują na drodze. W tyle za nimi widać gromadkę piechurów, którzy widocznie już ochłonęli z przerażenia, bo ciągną jakiś sprzęt i szybko obsadzają przyległe domki. Nasi chłopcy zaskoczeni koncentrycznym ogniem kryją się gdzie który może i rozpoczynają bezładną strzelaninę w kierunku zaimprowizowanej niemieckiej obrony, która wyraźnie zaczyna mnie niepokoić. Wpadam do jakiegoś ogrodu i naprędce zbieram kilkunastu strzelców, by okrążyć ową grupę i nie dopuścić do zorganizowania się nieprzyjaciela, gdy nagle gdzieś z przeciwnej strony wsi targa powietrzem potężna eksplozja a za nią jedna i druga. W chmurze dymów tuż za stanowiskami Niemców wściekły ryk i błyskawice bagnetów. To grupa porucznika! Robi się potworne zamieszanie. Niemcy na uderzenie z tyłu nie stawiają już żadnego oporu. Od potężnych ciosów giną z krzykiem przerażenia. Oficer leży na ziemi i jęcząc trzyma się za brzuch […]. Niemcy pojedynczo lub małymi grupkami uciekają w panice w stronę lasu […] Trupy niemieckie gęsto leżą na drodze i między zabudowaniami. Niektórzy w pozycji siedzącej, oparci o ściany domostw, w mdłym, drgającym świetle pożaru wydają się jak żywi. Sporo jednak leży i naszych, rażonych w pierwszym impecie ataku salwą z broni maszynowej […] [w samym tylko pododdziale pchor. T. Witowieckiego zginęło 15 żołnierzy] .
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Poltan dnia Czw 14:55, 06 Lut 2014, w całości zmieniany 3 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
fishbed
Dołączył: 06 Lut 2011
Posty: 442
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 21:56, 31 Sty 2014 Temat postu: |
|
|
Dzięki Łukasz za to, że opisujesz te wypady. Pewnie sam miałbym problem by to poszukać w książkach, a tak mam całą "enencję" podaną jak na tacy.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
variag
Dołączył: 03 Sty 2014
Posty: 112
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Bełchatów
|
Wysłany: Pią 22:03, 31 Sty 2014 Temat postu: |
|
|
A ja wierzę w te relacje.
W końcu nie można założyć że cały czas sie cofaliśmy.
Być może skala tego wypadu była mniejsza, jest może mniej sławny niż ten z Kamieńska, ale był.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Rogatywka5
Dołączył: 12 Sie 2013
Posty: 3
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Piotrków Trybunalski
|
Wysłany: Wto 18:10, 20 Maj 2014 Temat postu: |
|
|
Mam nawet tą książkę nazywa się " Tu mówi żelazo "
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|